sobota, 15 lutego 2014

Oreo maczane w mleku jako sens mojej egzystencji.

Odliczam minuty. 30, 29, 28, 27, 26, 25, 24...
Nakładki wybielające zmuszają mnie do półgodzinnej abstynencji od wszelakiego rodzaju słodkich napojów i jedzenia. Mam ochotę płakać, moje Oreo czeka w zamkniętej szufladzie i mnie woła. "Przekręć mnie, poliż, zamocz, gryź!" - brzmi trochę jak kiepskie porno.

Miałam dodać coś na nowego bloga, ogólnie miał powstać nowy blog, ale oczywiście zmiana planów w ostatniej chwili, to coś, co Gosia lubi najbardziej. Nie wiem co ze mną będzie. Zapomniałam oddać na konkurs trzech prac. Płaczę, naprawdę.
Pamięć słabnie mi z każdym dniem.

Od wczoraj jestem w związku, tak to przynajmniej oboje nazywamy. O ile o związku można mówić w przypadku przygarnięcia do serca niedoszłego samobójcy. Jest coś w sposobie w jaki całuje, coś w smaku jego ust, coś jest po prostu w nim - pewność siebie. Jakby posmak piwa, nutka cygara, szorstka skóra, zarost, ostre perfumy i testosteron. Czemu wszyscy są z tego samego rocznika? Uwielbiam starszych o 5 lat mężczyzn. Może kiedyś się w nim zakocham. Nic nie gwarantuję. Chcę szczęścia.


Nie lubię zabawy w kotka i myszkę tylko dlatego, że to zawsze ja jestem myszką. Na szczęście mama przyniosła mi na pocieszenie tajską zupę krewetkową. Och, bosko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz